Galimatias
-
K.K.D., czyli ogłupianie wszechstronne
Wytyczne:
1. Dzieci rodzić tak a tak.
2. Młodzież ogłupiać sprzecznymi informacjami.
3. Ludzi w wieku produktywnym zatyrać.
4. Ludzi w średnim wieku okradać z pieniędzy szkodliwymi lekami,
durnymi ustawami i podatkami.
5. Ludzi przed emeryturą niszczyć za wszelką cenę, by jej nie doczekali,
by im nie płacić.Tak, myślę że nasze państwo jest apodyktyczne, okrada nas z wartości własnych i nie dba o nasze zdrowie. Ktoś za to odpowiada (kot mu to podpowiada?). Prawa dziś nie jest suwerenna, wracamy do średniowiecza, dziś tylko legenda jest prawdziwie cenna. Zapomnieli ci „na górze”, że ten, kto głoduje, ma potężną moc, potrafi zerwać kajdany obostrzeń narzucanych przez złodziei i Filistynów. Zapomnieli, że są tacy (niewygodni), którzy oswabadzają się z jarzm i głośno krzyczą im w twarz. Układanka nie jest trudna, tylko trzeba spojrzeć na nią trzeźwo.
A teraz załóżmy; gdyby doszło do wojny, to za kim mam być? Za złodziejskim państwem, czy poddać się okupantowi? Przepojony słusznością, idąc na rzeź, kierując się słowami: „i tak nic z was nie będzie, tylko mięso armatnie”, mając to w dupie (choć to głupie) pójdę w bój, bo czuję się Polakiem mimo wszystko.
Durne? Niewłaściwe? Mam to w czterech literach alfabetu arabskiego kolego. -
Narcyz
Oj przepraszam, zasnęłam na chwilkę
Ech… muszę pozmywać i przesunąć kanapę
Za chwilkę wrócę, tylko kota wyrzucę
By nie mruczał i Ciebie nie wkurzał
A Ty Kotku Kochanie leż sobie beztrosko
Poczekaj pięć minut jeszcze
Wrócę, to Cię dopieszczę
Tylko szafę przestawię, kurzę pościeram
Wytrzepię dywan,…aj! Trzepaczki nie nie mam!
To nic, zrobię to kijem, urwę z drzewa
Przyjdę „za pięć” i Ci zaśpiewam
Tak słodko jak „Zębuszka”:
Proszę nie wychodź z łóżka
Jestem Twoja, jestem służkaNarcyz leżąc dedukuje:
Fajnie, niech się produkuje
Jestem piękny i gładki
Cóż, zupełnie jak z okładki
A te pszczółki niech latają
Wokół mnie, wokół cuda
Które przecież ciągle tworzę
To jak jazda na motorze
lo,,lollo,l,ooooool,ooooooooooo
Z Nieba głos: stop potworze!Autor dziękuje pani Magdalenie z woj. lubelskiego
za nieświadomą inspirację. -
Nagroda
Ambicja mnie nie żałuje
Ambicja we mnie tkwi
Tyle było rozlewów krwi
Mimo innych, łatwych drzwiDlaczego szukam klucza do Ciebie?
Do tej, którą lubię, kocham
Wciąż się z tym borykam
Dręczy mnie to jak zły senMe możliwości są ograniczone
Myśli mam nieposkromione
Ty jesteś spokojna o mnie
Cokolwiek się stanieJesteś spokojna, ufna, czuła
Dwa bieguny, lecz „spóła”
Przeciwności do bólu kości
Nagroda: całus, miast złości -
Właściwości
Rzucanie palenia:
Drugi dzień – cierpienie
Drugi tydzień – cierpienie
Drugi, długi miesiąc – cierpienie
Długie już dwa lata – cierpienie
Dwadzieścia lat – wytchnienie
Udało się, to było właściweA Ty wciąż mnie kochasz
Z Tobą nie jest jak z papierosami
Nie rzucasz mnie w „tych dniach” i po czasie
Jesteś dla mnie jak wierna tabakierka
Wypełniona… tym razem słodyczamiRzucisz mnie? Jestem złem?
Wiem, dwa razy „nie” -
Rodzinne Zoo (zmyślone, chociaż…)
Czy to możliwe? Bez biletu wstęp?
A jednak, komentarz później.Chaotycznie, kto się nawinie.
Syn – rak, nieborak, ślimak.
Córka ciągle zła, niczym osa.
Druga córka, to jej powtórka,
tylko dlaczego obrasta w „piórka”?
Teściooowa panoszy się, jak święta krowa.
Do Indii! Tam! Droga wolna, hihi, haha.
Za to teść dobry, lecz pijany jak „świnia”,
a denaturat, to już „za słaba flacha”.
Wnuczka, to urocza żabka – ma rok,
lecz już chodzi, w dorosłych klapkach.
Szwagier – pies na kobiety,
choć jego żona łasi się, jak kotka
i ciągle smaży mu kotlety.
Kuzyn dumny jak paw, bo przepłynął coś tam wpław.
Kuzynka to istna żmija (ją mijam).
Ciotka brzydka jest jak małpa.
Wujek nadal jak kogucik, brzydkie słówka tylko nuci.
Za to dziadek – gruboskórny laik, hipopotamik.
Babcia jak pszczółka – tu i tam, i na dwóch kółkach.
Brat to tępy osioł. Skąd się wziął?
Siostra to kura domowa. Gdzie ona się chowa?
Została żona, piękna jak motylek,
lecz już dawno jej się pozbyłem.
„Zapylała”, ale się na boku, wśród obłoków.A ja głodny jak wilk – rzekł z ukosa
i wyciągnął co? „Kozę” z nosa.Kogoś pominąłem? Oj, ależ ze mnie mądry człowiek.
Lubię kurczaki, smalec, z mięska cokolwiek.Komentarz własny, ciut skomplikowany:
Lubię rodzinę i wszelkie jej zmiany
Własnej „kozy” jednak nie przełknę,
nie potrafię, nie lubię! A fe!!!Zdegustowany?
-
Zamykam się
Zamykam się, natychmiast, na ten świat
Nie chcę go widzieć, zbyt dużo ma wadTylko z Tobą kiedyś był piękny w parze
Dziś ze mną nic takiego – zwyczajnie marzęJuż tęsknisz? Nie, ja to robię za Ciebie
Nie smuć się, to jeszcze nie ten momentTeraz odgradzam się kratami, ze stali
Wstęp jedynie dla insektów i robaliGdybyś chciała poczuć mnie – jestem
Żyję, oddycham, wydycham cząstki swoje
A one, jak samosiejki, wiatrem roznoszone
Już od dawna przecież są w TobieChcesz wiedzieć co, kiedy, jak i dlaczego?
Przyjdź pod okno, strzeżone przez niego:
Kata siebie, wyjętego z rzeczywistości
Który działa, nie odróżnia zła od wielkościNie przyjdziesz, przecież to nierozsądne
Drogi są śliskie, kręte, ciemne i wąskiePosłuż się, wykaż jednak swym intelektem
Lecz wpierw zapytaj mnie, czego ja chcę…Czy nie wolę tęsknotę, niedolę
Z własnej woli stworzoną swą niewolęZapytaj mnie czy kocham – odpowiem
Już, natychmiast, odpowiem: potemPóki co, jestem w fabryce absurdu
Tkwię w nadziei głębokiego realizmu
Zmieszanego ze spontanicznymi odłamkami
Truizmu, abstrakcjami, złymi snamiJestem w wytwórni niewidocznych okazji
Odchodzę od zmysłów (czasem w słusznej racji)
Czy moje zwykłe, pierwotne zwoje mózgowe
Dzielę miast na szesnaście, tylko na dwojeŻyję w wyobraźni swej, bogatej, o Tobie
Nic nie słyszę, nie widzę, a jednak piszęTyle niedokończonych spraw miesza mi się
Kogel mogel, kogel mogel w mojej głowie?Nie, to zbyt częste, płoche fazy Zen
Czasem nocą nie wiem kim, gdzie jestem
Rankami lekko rozpływam się we mgle
Za dnia nie, nie ma mnie dla siebieJestem głodny, a tu pełny racjonalizm
Trzeba karmić się tylko swymi myślami
Przecież tylko one zostały mi wolne
Lecz są niewiarygodnie niewygodneZostały jeszcze literki, na pożółkłych stronach
Choć mnie karmią – niweczą, leczą aż strach
A długie warkocze uplecione ze wspomnień
Przeszkadzają w ich czytaniu jak ogieńTrzeba się pozbyć każdego głodu, odchudzać
Zniszczyć wszystko, zło i dobro odrzucać
Skoro już jest to powszechnie dozwolone
Unicestwić głupią miłość, zabić co szalonePóźniej, ze spokojem położyć się na plecach
Myśleć tylko o poważniejszych rzeczach:
Co może mnie spotkać nawet już jutro
I co z tą świeżo zamkniętą kłódką?Czy coś się wydarzyło?
Przez chwilkę mnie nie byłoJesteś pewna, że jest to tylko próba…
Dojrzałości, wyrozumiałości, wytrzymałości
Mylisz się jednak w swej przewidywalności
Chcę się zamykać, skoro bronisz się dotykać -
Zwierciadło
Okulary są mi zbędne do tego pisania
I Tobie też, jeśli chcesz tych słów pojęciaOkulary nosi każdy, chociaż nawet o tym nie wie
Jeden blade, drugi żółte, inny czarneA co widzą je ściągając? Nikt nie powie
Ich jest tylko prawdy miarką co zobaczą…A ja widziałem dziś ludzi strudzonych
Innych od wszystkich, niezależnychWidziałem nacje pomagające wszem z gracją
Coś się udało, raczej z afirmacjąWidziałem człowieka, który „przenosił góry”
Wierzył w siebie, nie był ponuryWidziałem góry, byłem na ich szczytach
Nawet jeśli śniegiem każda z nich była pokrytaWidziałem czas, który nie dał się ubłagać
Mogłem się tylko z nim zmagaćWidziałem miłość w oczach kobiety
Chciała mnie, nie bukietyWidziałem śmierć…w oczach innych
Oczach aż tak bardzo niewinnychWidziałem twarze posępne za dnia
jak kondukty żałobne bez trupaZobaczyłem życie bez lustra własnego
Dziś rano, budząc się bez egoPomoc Agnieszki
-
Mgła
Nie lubię błądzić we mgle…
Wtedy gubię się w gdzieś
obranym kierunku,
własnymi myślami
o mej Najdroższej,
z braku „mleka” wskazówek.O Tej, która mnie kocha,
nie zważając na błędy
radość przynosi, ducha dodaje,
wszystko wybacza,
choć później ględzi.Nie lubię błądzić…
Przy małej widoczności
łatwo nie dostrzec ideałów,
które są w zasięgu ręki.Jutro się wypogodzi,
co mi tam mgła –
ktoś może pomyśleć
tak z nagła.Gorzej może być –
przewidują burzę,
niskie ciśnienie.Postanawiam więc czekać
na… własną pogodę,
pogodzenie się z nią.Wówczas nie zbłądzę
do przezroczystej (Ukochanej)
i dotrę przed czasem. -
Więzi, więzy i węzły
Miłość to więź; nie zawsze obopólna
Jeśli niepodsycana – już nie wrze
(Nie tylko ta nicejska, wspólna)
W pewnym stadium tylko gaśnieWięzy niewzmacniane nikną
W związku z terytorium
(Przestrzenią własną)
I rozdzielnością umysłówIstnieją okowy uzależnień
(Z natury nieszczodre)
Próbujesz je jak więzień
Zerwać raz, a dobrzeChcesz zniweczyć owe węzły?
Już pomocnik działa – czas
(Niestały, lecz konsekwentny)
Rozwiąże to sam za nasBy to zrozumieć, wysiłek zbędny
Zmieszaj tytuł w wyraz śmiało
(Jeśli nie jesteś zmęczona/y)
A wtedy zabrzmi: „Wiążąco” -
Przystanki
Jakiś czas temu, ktoś na siłę
Kupił bilet wszystkim, w klasie nieokreślonej
Lecz tylko w jedną stronęNa drogę nie dał wiele
Tłum wpakował w dobrej wierze
Do pociągu o szczególnym charakterzeUsiadł za sterami jako dobry maszynista
Wagony wnet poszły w ruch z wolna
A było ich 8 miliardów trzystaPłakało wielu na początku podróży
Nikt nie był pewny co to wszystko wróży
I jak ta przejażdżka im się wydłużyTrwała lat wiele, lecz były przystanki
Były dyskusje, długie czytanki
Kawa też była, brakowało „śmietanki”Do tych przystanków na chwilę wrócę
Główne to: „Ciężka Praca”, „Obiad” i „WC”
Mniejsze: „Choroba”, „Nie Mam Sił”, „Kurde”Przejezdne też były (nie warte uwagi?)
Jakieś tam: „Miłość”, „Prawda”, „Dragi”
„Jedź Stąd Dalej” i „Miej Odwagi”A więc w drodze nikt się nie nudził
Jeden drugiego zawsze podjudził
Już skoro świt, gdy tylko się zbudziłIlu zostało w owych wagonach?
Zabrakło wykolejonych, zepsutych
Filisternych, skorodowanychTych, którzy „poszli” własnym torem
Na czerwonym świetle z humorem
Żartując sobie z semaforemNiektórzy odczepili się wstecznością
Odjeżdżając z szemraną radością
Archaizmem tępo się tłumaczącZostałem z maszynistą, lecz wciąż nie wiem
Czy w gruncie rzeczy dobrze zrobiłem
Dla kogoś, kto kupił mnie biletemTak może nie było, nie wchodźmy w szranki
Od tego są asekuranci i wczesne poranki
Zwracajmy uwagę na wszystkie przystanki