Galimatias

Żona, czy żaba?

Był już wieczór, noc nadchodziła
Cicha pora, bardzo miła
Ja już w kapciach, kawka się robiła

Nagle dzwonek u mych drzwi
A któż to tam się tarabani?
Już z wyglądu to jest pani

Przyszła żaba! I coś skrzeczy!
I tak dłuuugo, wciąż od rzeczy
Skrzeczy sobie, sobie skrzeczy

W trakcie jej wyłącznej akcji
Przechodzimy do relacji
Słownej (jakże) konwersacji

Zaprosiłem ją do środka
By nie stała jak sierotka
Na „szklaneczkę”, lecz bez spodka

Ileż trzeba uspokajać
By dowiedzieć się psia mać!
O co chodzi i wysłuchać

Kilka kubków wnet wypiła
Już się mina rozrzedziła
Już się do mnie przytuliła

A więc myślę: cóż tu robić?
Głaskać, czy za drzwi wyprosić?
Postanawiam jej nie płoszyć

Rozpłakało się to dziecko
Że podstępnie i zdradziecko
Zostawiono ją z tą kiecką

I tak było przez godzinę
Piękne chwile, piękne chwile
Ale ile? Ale ile?

Zostawiłem ją w pokoju
By mieć choć troszkę spokoju
A nie trwać w mozolnym znoju

Poszedłem do kuchni, by wziąć tabletkę
Z myślą, by zagrać w ruletkę
Rosyjską, w jedną kulkę

Ona jednak za mną przyszła
Gdy szukałem swoje „szkła”
(Sprawa była bardzo prosta)

Założyłem, oniemiałem, taaa
Skupić się i kupować trzeba
Oj! Nie żaba to, to żona!!!

Morał z tej bajeczki prosty:
Noś wciąż, ciągle okulary
Gdy ona młoda, a ty stary